żadnego gustu z jakichś zakazanych imitacyj kości słoniowej, miały imitować owe piękne bibeloty z epoki Ludwika XIV, ozdobione koralami, lub perłową macicą, cudownie rżniętemi przez Nautenil’a, albo Andran‘a[1]; wreszcie na serwantce błyszczało kilka niedołężnie wykonanych puzderek, ozdobionych fałszywemi kamieniami i kilka emalji z himoges — miało to zastępować owe arcydzieła florenckich snycerzy, ryjących w drzewie, lub kości słoniowej owe figurki srebrne, będące dziełem Germain‘a Pilon[2], owe posążka malowane purpurą i lazurem, owe tabakierki, w których widnieją prześliczne minjatury, oprawne w perły, szmaragdy i rubiny — wszystkie te miłe i kosztowne drobiazgi, ozdabiające każdy naprawdę wytworny paryski apartament. Nielepiej przedstawiały się i obrazy na ścianach lśniła cała galerja nędznych kopji arcydzieł Wowermansa, Teniers‘a i Van Ostode‘a[3], w najpospolitszych ramach.
Cały obraz tego apartamentu, przypominający komórkę na dekoracje w prowincjonalnym teatrzyku, odrazu wskazuje, że głównym rysem charakteru pana de Montal była śmieszna manja błyszczenia i imponowania; przyjrzymy się temu później jeszcze lepiej.
Dalecy jesteśmy od wyśmiewania cierpliwego i skrzętnego ubóstwa, które nieraz od ust sobie odejmuje, byle móc przystroić swe skromne mieszkanko — umiemy ocenić tę miłość swej siedziby, tę troskliwość o porządek i czystość, choćby niezawsze miała ona iść w parze z dobrym smakiem. Wspaniałe atoli komnaty pana hrabiego