— No, niema co się wahać! Alea iacta est![1] Co ma być, będzie.
Drzwi otworzyły się, i weszła młoda kobieta, lat około dwudziestu pięciu, szczupła, wysoka. Panina Julja ubrana była bardzo skromnie — nie z braku środków, lecz poprostu, ze skąpstwa, stanowiącego jeden z najsympatyczniejszych, a zarazem najbardziej rozwiniętych, i wydatnych rysów charakteru tej miłej dziewicy. Mały jej kapelusik z czarnej mory zaledwie mógł objąć pukle czarnych, pięknych włosów. Oczy miała czarne, usta różowe, jak wiśnie, jakby do pieszczot stworzone, zęby, równe i białe, jak perły, płeć ciemną, lecz świeżą i czerstwą — jednem słowem, mimo skromnego ubioru, panina Julja była istotnie piękna i zewnętrznie miła. Niestety, jak już mówiliśmy, miała zwyczaj zrzucania swego dobrego ułożenia razem z teatralnym strojem i poza sceną ustępowała manierami niejednej gryzetce. Całe jej dobre wychowanie nosiło czysto sztuczny, zewnętrzny charakter.
Parasol i kalosze zrzuciła już w przedpokoju, wszedłszy zaś do salonu, podała kolejno panu de Montal mufkę, płaszcz, kapelusz, niespokojnie ścigając oczyma, gdzie te wszystkie cenne przedmioty poumieszczał.
Gdy pan de Montal, zamyślony, położył płaszcz na kapelusiku, panna Julja krzyknęła:
— Co robisz, Edwardzie?... Kapelusz, mój kapelusz! Zupełnie mi zniszczysz kapelusz!
— Przepraszam cię, moja droga, zupełnie nie zauważyłem.
— Ależ trzeba wreszcie nauczyć się uwagi; kapelusz prawie nawy; mnie nic nie przychodzi darmo i wiem jak trzeba szanować rzeczy. Cóż ci tak pilno, że prosiłeś, abym zaraz po próbie przyszła do ciebie? Bardzo dobrze, otóż i jestem — podaj mi ten stołeczek pod nogi.
— Moja najdroższa Juljo, chcę z tobą szczerze po-
- ↑ Kości rzucone (łac.).