szczęścia. Dzęki mej oszczędności, zebrałam już kapitalik, mam dochody i mogłam wybrać sobie kochanka z miłości, kochanka, od którego nie wymagam złamanego szeląga. Ale za to wymagam, aby mój kochanek nie pozwalał znieważać mnie jakiemuś staremu durniowi.
Panu de Montal aż usta zsiniały z gniewu, zdołał jednak pohamować się i odpowiedział ze sztuczną łagodnością:
— Ależ zastanów się, Juljo, czyż nie uczyniłem wszystkiego, co można było uczynić, wyjąwszy oczywiście...
— Wyjąwszy to, czego najbardziej potrzebuję... Przecież to samo muszę powiedzieć o tej halastrze Grenouillot‘a.
— Co za Grenouillot‘a?
Julja aż się rzuciła.
— Jakto, nie wiesz jeszcze? Przecież, znasz doskonale Grenouillot‘a, prezesa klakierów[1]; wiesz także, że ten łobuz jest stronnikiem Ducansona. Trzeba było widzieć, jaki hałas ta banda robiła w czasie benefisu tej wydry Derbot — tymczasem podczas moich występów zgoła milczą.
— Ależ, moja Juljo...
— Ach, chcesz powiedzieć, że sam ryknąłeś ze dwa razy na nią; no, ale ja przez to nie dostałam więcej oklasków, chociaż na nie zasłużyłam. A kiedy poskarżyłam się przed tobą na tego Grenouillet‘a, cóż mi odpowiedziałeś?... Że nie możesz wdawać się z klakierami — wielkie rzeczy! W kółko to samo: od tego muszę znosić wszelkie nieprzyjemności, bo stary, jak wszyscy djabli, od tamtego znowu, bo jest klakierem — jakby na to wszystko nie było żadnej rady!...
— Ależ jaka rada? Jeżeli ją masz, to mi ją podaj, mój drogi aniele?
— Jaka rada? Ależ tysiące ich się znajdzie, trzeba
- ↑ Paryscy klakierzy oddawna zorganizowali się w całe związki.