— Och, Edwardzie, nie mów już... czyżbyś mógł zapomnieć o naszym układzie? Wiem przecież, że nie jesteś bogaty, więc nic od ciebie nie przyjmuję, chyba bukiet róż na moje imieniny za dziesięć franków, ot i wszystko. Twoją miłość, twoje serce przyjmuję, twoje przyjacielskie usługi, pełne poświęcenia — i to mi w pełni wystarcza.
— Szlachetna kobieto, najlepsza przyjaciółko! Ach teraz dopiero uprzytamniam sobie całą wielkość twej duszy, lecz bądź spokojna — dodał pan de Montal, uśmiechając się, bardziej jeszcze tajemniczo, niż przed chwilą — dar, jaki ci przynoszę, nie ma pieniężnej wartości, lecz przewyższa. wszystkie twe oczekiwania i przyjmiesz go chyba... spodziewam się, z najgłębszą radością.
— Cóż to takiego?... Cóż więc masz mi do ofiarowania?
— Moją rękę.
Wyraz oczu Julji wskazywał przez chwilę, że uszom własnym nie wierzy.
— Twoją rękę?...
Pan de Montal począł okrywać jej śliczne ręce pocałunkami.
— Chcę cię zaślubić, moja najdroższa, moja jedyna... tak, lekceważę wszelkie przesądy świata... całe moje życie poświęcam dla ciebie... i biorę cię za żonę... No co, czyżbyś miała odrzucić ten skromny dar, pani hrabino?
I pan de Montal z uśmiechem na twarzy, oczekiwał na gwałtowny wybuch wdzięczności swej kochanki.
Panna Julja osłupiała.
W pierwszej chwili spojrzała w milczeniu, a następnie, zasłoniwiszy twarz rękoma, padła, również milcząc, na krzesło.
Przy swej bezczelnej fanfaronadzie i pewności siebie, pan de Montal ani chwili nie powątpiewał, że to radość tak wstrząsnęła pannę Julję; skłonił więc głowę i dodał czule:
— Wybacz, mój aniele; powinienem cię był przygotować do tego szczęścia.
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/92
Ta strona została przepisana.