Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/102

Ta strona została przepisana.

przynajmniéj, ażeby to się już więcéj nie przytrafiło.
— Jak ruszymy teraz to polecimy jak jaskółki, mój obywatelu, — odpowiedział Piotr siadając znowu na koń; poczem dodał zcicha: — Poczekaj ty niedołęgo... patrzaj jaki mi ptaszek... Otóż to pić zsiadłe mleko.... Słowo honoru... człowieka aż litość bierze.
I jeszcze raz ruszył galopem, trzaskając z bicza.
Noc zaczęła zapadać.
Kilka gwiazd błyszczało już na wschodzie, a słońce zaszedłszy od kilkunastu minut, rzucało tylko wątpliwe światło, na którem drzewa stojące po bokach drogi roztaczały swe długie i szerokie cienie.
Zdala... prawie na końcu widnokręgu, widać było wśród białawego odbicia gruntu kredowego, drogę prowadzącą na wyniosłe wzgórze, otoczoną ogromnemi wiązami, których wierzchołki ogołocone jeszcze z liści, tworzyły nad nią jakby sklepienie.
Za tem naturalnem sklepieniem, odbijał się na czystem i błękitnem tle nieba księżyc będący na nowiu.