które odkrywał się widok na morze; ponieważ statek ten lawirował od jakiegoś czasu, przeto płynąc w zygzag powinien był wkrótce zniknąć z oczu Segoffina, który następujący prowadził z sobą monolog:
— To nie podobna!.... czy to tylko sen?.... czy to ona?... tak to ona być musi!... toć to jéj maszty... jej żagle... jéj postać, jej ruchy nawet; a jednak, nie, to nie może być ona... to nie jéj pudło... nie jéj kształt... Ona ze swoją bateryą odkrytą czai się do wody jak wielorybnik.... gdy tymczasem ten statek ma parapety wysokości godnéj śmiechu i prawie niepodobnéj; a potem... ja tu wcale nie widzę burtów ze strzelnicami.... Najmniejsze czółno nie pokazuje tak przecież końca swego nosa... Nie, nie,... to nie ona? Alboż to ta siwa perukarska barwa z żółtawym brzeżkiem ma najmniejsze podobieństwo, z tą czarną suknią i czerwonym szlakiem co tak djablo wyglądała na morzu! Jeszcze raz powtarzam, to nie ona.... a jednak te nadzwyczajnie wyniosłe maszty, tak śmiało na tył podane... te liny cieniutkie jak pajęczyna... O! nie... nie ma na morzu i w piekle żadnego statku prócz Głowni Piekielnéj, coby takie posiadał maszty... coby w biegu swoim
Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/258
Ta strona została przepisana.