— Nie, gdyby mi nawet przysięgano, że to być może, — głowębym sobie dał urżnąć i jeszczebym powiedział że to nie jest.
— Ale cóż takiego? — wtrąciła Zuzanna, która pomimo urazy swojéj, czuła obudzającą się ciekawość, — o czemże ty mówisz?
— To cud jakiś, — mówił daléj Segoffin z pewnym rodzajem kornego uwielbienia, — człowiek prawie nie wié, czy jest na jawie, czy też marzy tylko.
— Pytam cię jeszcze raz, co to znaczy? — zawołał armator z równą niecierpliwością jak ochmistrzyni, o czem ty mówisz? gdzie mamy patrzeć?
— Widzisz Pan, raekł Segoffin nie mieszając się wcale, — tamtą skałę urwistą... na lewo.
— Na lewo, powtórzył armator naiwnie, — na lewo od czego?
— Do licha, na lewo od téj drugiéj skały... dodał Segoffin.
— Jakiéj drugiéj skały? — zapytała znowu Zuzanna, — jakiej drugiéj skały?
— Jakiéj drugiéj skały? — powtórzył jeszcze kommissant, więc nie widzicie téj wielkiéj
Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/271
Ta strona została przepisana.