białéj skały... tam daleko... co wygląda jak wieża jaka?
— Tak... widzę ją, — odpowiedział armator.
— Dobrze!.... więc cóż daléj?.... — rzekła Zuzanna.
— Czy nie widzicie państwo, na saméj górze... na jednym z jéj boków... jakby światło błękitne?
— Światło błękitne! — powtórzył armator wytrzeszczając oczy, i osłaniając je ręką jak daszkiem... światło błękitne... na skale?
— Tak jest... ot tam... ha! do stu piskorzy... patrzajcie... teraz zamienia się na czerwone! — zawołał Segoffin. — Czy nie widzicie?... Hę? Nie jestże to dziwne? niepojęte? Ale pójdźmy, pójdźmy, panie Verduron, przypatrzemy mu, się zbliska, — dodał Segoffin zabierając się do odprowadzenia z sobą armatora, — pójdźmy... pójdźmy.
— Ażeby je widzieć zbliska, — rzekł pan Verduron, — trzeba je pierwéj widzieć zdaleka, a niech mnie djabli wezmą, jeśli ja cośkolwiek widzę, dodał armator. — A pani czy widzi co?
— Nic a nic nie widzę, Panie.
Segoffin byłby się może starał jeszcze więcéj przedłużać ułudę swych ofiar, i pokazywać im
Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/272
Ta strona została przepisana.