Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/275

Ta strona została przepisana.

— Teraz, panie Verduron, pójdź Pan ze mną udamy się do mego Pana...
— Ale, Segoffinie, rzekła Sabina, — czyliż nie wiesz, że mój ojciec wyszedł?
— Bądź pani spokojną... wiem ja gdzie go poszukać.
I ruszywszy z miejsca kiwnął na armatora mówiąc do niego:
— Pójdźmy... pójdźmy...
— Dalekoby lepiéj pan uczynił gdyby tutaj zaczekał na mego ojca, — rzekła dziewica uprzejmie; — powiedział mi bowiem że wkrótce nadejdzie... możesz się z nim minąć, Segoffinie, i tym sposobem narazić pana na niepotrzebną przechadzkę.
— Nie... nie... bądź pani spokojną... czas jest prześliczny... a ja wiem tutaj o bardzo ładnéj ścieżce, którą ojciec pani zapewne wracać będzie...
— A jeżeli inną drogą powróci, — wtrąciła Zuzanna, usposobiona nader życzliwie dla armatora z powodu jego grzeczności, — wystawisz tylko Pana na utrudzającą drogę.
— Ale jeszcze raz powtarzam, — zawołał Segoffin niecierpliwie, — jeszcze raz powtarzam...