z wielką trudnością, i chwiejący się jeszcze, oparł się o mur wzniesiony nad rowem. Zdziwienie i gniew armatora były tak wielkie, że w pierwszéj chwili nie mógł znaleźć ani jednego wyrazu na odmalowanie swego oburzenia; tylko policzki jego nadymały się gwałtownie w miarę szybkiego podnoszenia się piersi, które także nieubłagana wzdymała wściekłość; lecz jeżeli usta jego były nieme, za to wzrokiem piorunujące rzucał pociski na Segoffina. Kommissant, korzystając z tego milczenia, rzekł do armatora głosem słodkim i łagodnym, jak gdyby w dalszym ciągu najspokojniejszéj w świecie rozmowy.
— Teraz, mój zacny Panie Verduron, wytłomaczę Panu, dla czego prosiłem Pana, ażebyś raczył udać się ze mną w to ustronie.
— Nędzniku!... — zawołał armator przywiedziony do wściekłości tą zimną krwią swego przeciwnika, — ośmieliłeś się porwać na mnie... znieważyć...
— Ba! to pańska wina, mój dobry Panie Verduron.
— Co za zuchwalstwo!...
— Prosiłem pana o chwilkę rozmowy w szczególnym interessie, ale Pan odmówiłeś. Musia-
Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/286
Ta strona została przepisana.