nym krzyżem, gdzie jest bardzo stromo wzgórze, a potem spadek nadzwyczajnie przykry.
— Więc?
— Kapitan, przejechawszy przez tutejszo miasteczko, gdzie mu konie przeprzęgą, najprzód o milę stąd napotka to wzgórze.
— Dobrze.
— Na tem wzgórzu my się zaczaimy... noc już wtedy nadejdzie... a konie będą musiały zwolna iść pod górę... W oznaczonéj chwili zbliżymy się do pojazdu... i udając się za majtków zdążających do portu, zażądamy od kapitana jakiéj pomocy... ty z jednéj a ja z drugiéj strony drzwiczek... ażeby zatrudnić jego i jego towarzysza... obaj będą zupełnie bezpieczni... a nasze dubeltowe pistolety dobrze nabite... i nasze sztylety za pasem... wtedy...
— Nigdy! — krzyknął Russell, — alboż ja to jestem zbójcą? nie chcę śmierci tego człowieka... morderstwo to byłoby hańbą dla Anglii a zresztą to morderstwo pomściłoby mnie tylko w połowie! Nie, nie, ja pragnę nasycić się, pragnę napawać się wściekłością, hańbą tego nieugiętego człowieka, kiedy, zostawszy naszym więźniem, zaczem go wyprawiemy na
Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/86
Ta strona została przepisana.