Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/94

Ta strona została przepisana.

potem na kamiennéj ławce, stojącej na boku drzwi pocztowych, obaj cudzoziemcy zdawali się bacznem i biegłem okiem przypatrywać koniom które zaprzęgano.
— Mój przyjacielu, ten koń z pod siodła musi być równie dobry jak jest piękny, — rzekł po chwili Russell do pocztyliona, — mało widziałem koni tak silnéj powierzchowności.
— Ba! ba! i powierzchowność jego nie jest wcale zwodnicza, mój obywatelu, — odpowiedział pocztylion, któremu pochlebiła pochwała jaka spotkała jego konia, — dotrzymuje tego na co patrzy, — dla tego też przezwałem go Karmelitą... i godzien jest tego imienia... poczciwe... konisko...
— Doprawdy... — przerwał Russell, — nie mogę się wydziwić.. co to za piękne zwierzę... jaka pierś... jaki krzyż... jaka noga!...
— A głowa jaka ładna dodał Pietri, — mała i wydatna jakby jakiego arabczyka.
— Oh! oh! — zawołał pocztylion, — jak to zaraz widać, moi obywatele, że jesteście prawdziwi znawcy, to też wierzcie mi, kiedy wam powiem, że z moim Karmelitą i Sankiulotą (tak nazywam mego drugiego konia), galopem wpadam na każdą ćwierćmilową górę.