Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Nie dziwi mnie to bynajmniéj, mój przyjacielu... i musi też być nie mała przyjemność mieć takiego konia pod sobą.
— Wierzę... wierzę... ale bo on też niesie lekko... lekko... że to aż miło... — odpowiedział pocztylion uniesiony zapałem, — pan go nie poczujesz, to jakbyś łódka płynął; jabym z moim Karmelitą puścił się nawet do Rzymu.
— Chociaż jestem marynarzem, często bardzo jeździłem konno, — rzekł Anglik, — ale nigdy nie miałem szczęścia dosiąść takiego wierzchowca...
— Co temu to wcale nie przeczę, mój obywatelu, i mogę panu zaręczyć, że nigdy nie wsiądziesz na podobnego...
— To szkoda!
— Ba! cóż robić?
— Mój przyjacielu... czy chcesz sobie zarobić czterdzieści franków, — rzekł Anglik po chwili milczenia.
— Czterdzieści franków, — powtórzył pocztylion zdumiony, — zarobić czterdzieści franków, ja?
— Tak.
— Jakimże to sposobem u djabła?