Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/97

Ta strona została przepisana.

— Pójdźmy na podwórze, mój przyjacielu... tam powiem ci dwa słówka tylko.
— Niemożna, obywatelu, zostawiać Karmelitę samego, dopierażby on uczęstował Sankiulotę... Patrzajcie no na tego zucha... on już zaczyna, — dodał Piotr zbliżając się do swych koni, które chrapały i zaczynały zrywać się do siebie, — Hej, Karmelito, — krzyknął, — stać, zbójco! Jak się tylko ruszysz jeszcze, to ja ciebie przywitam.
— A więc słuchaj, — rzekł Anglik nachylając się do ucha pocztyliona, i szepcząc do niego czas jakiś po cichu.
— Doskonale! — zawołał pocztylion z śmiechem; — a to myśl szczególna!
— No cóż, mój kochany, przyjmujesz?
— Dalibóg!..
— Jeśli przyjmujesz, oto masz dwadzieścia franków... na miejscu dostaniesz resztę.... Przy tem wszystkiem, cóż ty ryzykujesz? Przecież w tem nie ma nic złego.
— Nic złego, dalipan! Ale to mi myśl, prawdziwa myśl marynarza!... Znam ja to... przecież byłem na poczcie w Dieppe... Trzeba było widzieć korsarzy, kiedy pochwycili dobrą zdobycz, jak za jedno tak, albo nie, brzęczą-