się w tęż samą stronę, zbliżył się do niéj śmiało, i zdjąwszy kapelusz, rzekł z największą grzecznością:
— Przepraszam Panią stokrotnie... że ośmielam się zaczepić Panią w ten sposób...
— Prawdziwie... ja... nie mam zaszczytu znać Pana.
— Pozwól mi... Pani... jedno tylko uczynić pytanie...
— Ależ... Panie... ja nie wiem...
— Nie potrzebowałbym nawet czynić tego pytania.. gdybyś tylko Pani raczyła podnieść swą zasłonę...
— Panie...
— Nie sądź Pani... że ja to czynię skutkiem natrętnéj ciekawości;... niezdolny jestem dopuścić się takiego postępku; ale przed chwilą dopiero, przechodząc obok Pani na ulicy Vaugirard, zdawało mi się, że miałem już szczęście spotkać Panią gdzieindziéj... a ponieważ to było wówczas w okolicznościach nadzwyczajnych...
— Ah! Panie, — odpowiedziała dama w żałobie, przerywając nieznajomemu, — jeśli mam prawdę wyznaać, zdaje mi się także..
— Żeś mnie Pani już dawniéj widziała?
Strona:PL Sue - Kuzyn Michał.djvu/117
Ta strona została przepisana.