Strona:PL Sue - Kuzyn Michał.djvu/146

Ta strona została przepisana.

i jego ściganie musiało podobnegoż doznać losu; rzeczywiście odwrócił się nagle i już nie ujrzał Florencyi.
— Pani, — zawołał — wyjdźmy prędko na plac... być może że jeszcze będziemy mieli czas dogonić ich... Pójdź Pani... podaj mi Pani rękę...
— Biegnijmy, Panie, biegnijmy, — rzekła młoda kobieta, przyjmując rękę swego towarzysza, i oboje spiesznie pobiegli naprzód.
Stanąwszy na placu, na którym schodzi się cztery czy pięć ciemnych ulic, nie znaleźli na nim nikogo i przekonali się jak bazużytecznem byłoby dalsze ich ściganie.
Wypocząwszy chwilę po tak nagłym biegu, oboje milczeli dosyć długi przeciąg czasu, rozmyślając swobodnie nad tem nowem podobieństwem ich losów.
Nareszcie mężczyzna w płaszczu odezwał się:
— Prawdziwie, Pani... ja zaczynam już wątpić... czy to rzeczywistość, czy marzenie tylko...
— W saméj rzeczy, Panie... nie mogę wierzyć moim własnym oczom... i temu co się dzieje...
— Powtarzam, Pani... że w tem co nas od wczoraj spotyka, jest coś tak niepojętego... że powinniśmy się wzajemnie wytłómaczyć.
— I ja, Panie, tak myślę; podaj mi Pan rękę...