dzéj jak za cztery dni; myślałem że żartuje... ona prawdę mówiła.
— Jakto Panie... przez całe cztery dni?...
— Dopiero przy końcu trzeciego dnia straciłem resztę cierpliwości... bo też nie mogłem już dłużéj wytrzymać!! Trzy dni, Pani! całe trzy dni w takiem miejscu! Starałem się, ale napróżno, pokonać opór mojéj żony. Cóż miałem począć?... zażądać pomocy Władzy?.. kazać ją gwałtem wsadzić do powozu?... Jakież zgorszenie... i trzeba by to chyba powtarzać na każdym przeprzęgu;... grozić?... błagać?... daremna praca... Zresztą, cóż Pani więcéj mam powiedzieć? szóstego dnia po naszym wyjeździe, przybyliśmy z powrotem do Paryża. Nie długo po naszem przybyciu, otrzymałem smutną wiadomość... cały majątek mojéj żony pozostał w ręku jéj opiekuna, bankiera powszechnie znanego, który zbankrutowali uciekł, a tym sposobem Florencya została pozbawioną wszystkiego... Ucieszyłem się z tego na chwilę. Żona moja, odtąd bez majątku, zostawszy odemnie zawisłą, okaże się może zgodniejszą...
— Znam ja Florencyę, i jeśli się nie mylę, nadzieja Pana została pewnie zawiedzioną.
Strona:PL Sue - Kuzyn Michał.djvu/158
Ta strona została przepisana.