— Prawda, Pani... Florencya, dowiedziawszy się o stracie swego majątku, zamiast żalu, przeciwnie, zdawała się być zadowoloną. Pierwsze jéj wyrazy były następujące: — „Spodziewam się teraz, że Pan nic będziesz się już opierał naszemu rozłączeniu. Więcéj jak kiedykolwiek, — odpowiedziałem, — gdyż lituję się nad tobą, i nie chcę wystawiać cię na nędzę. — Przed utratą mego mienia, byłabym się może jeszcze wachała rozłączyć się z Panem, gdyż nie mam nadziei wynalezienia Walentyny; chciałam tylko żyć w spokojności i według własnej woli, i, byłabym Panu podała pewne warunki; lecz teraz, każdy dzień, każda godzina, przepędzone w tym domu, byłyby dla mnie upokorzeniem i męczarnią; męczarni téj ja znosić nie chcę; przystań zatem na powrócenie mi wolności i na odzyskanie swojéj własnéj. — Ależ, nieszczęśliwa, — rzekłem, jakże ty żyć będziesz, będąc przyzwyczajoną do zbytków, do bezczynności? — Żądałam od ciebie, wychodząc za mąż, dziesięć tysięcy franków, złotem, na rachunek mego posagu, — odpowiedziała, — mam jeszcze część téj summy i to mi wystarczy. — Ale, wydawszy te pieniądze, jakież będą dalsze twoje środki?
Strona:PL Sue - Kuzyn Michał.djvu/159
Ta strona została przepisana.