— Tak jest... — odpowiedział Pan de Luceval ze smutkiem, — tak jest... wszystko się rozstrzygnie.
— Do zobaczenia więc... być może iż nie sama tu powrócę...
De Luceval smutnie kiwnął głową, a Walencya spadzistą ścieżką udała się ku ogrodowi wiejskiego domku.
Pan de Luceval, zostawszy sam jeden na pochyłości wzgórza, zaczął się przechadzać w zamyśleniu i głębokim smutku, rzucając niekiedy wzrokiem, jakby mimowolnie na wiejski domek.
Nagle zatrzymał się, zadrzał i zbladł... Oczy jego zaiskrzyły się... Spostrzegł bowiem nad płotem otaczającym domek, jakiegoś mężczyznę przechodzącego w białym bawełnianym kaftaniku i w szerokim słomianym kapeluszu na głowie.
Wkrótce atoli mężczyzna ten znikł pomiędzy skałami rozrzuconemi nad morzem, i pośród których wznosiły się ogromne drzewa korkowe.
Pierwszą myślą Pana de Luceval było rzucić się do powozu, wydobyć z niego pudełko z pistoletami, które ukrył w siedzeniu przed wzro-
Strona:PL Sue - Kuzyn Michał.djvu/191
Ta strona została przepisana.