biedny Aleksander. Pominąwszy jego nałóg wiecznego ruchu i sposób życia Żyda tułacza, posiada on coś dobrego, wiele dobrego w sobie... nieprawdaż Walentyno? — dodała Florencya z złośliwym uśmiechem. — Jakież to szczęśliwe zdarzenie żeście się spotkali... tak w samą porę... Od trzech miesięcy musieliście się bardzo często widywać! I tym sposobem ocenić się wzajemnie?
— Co przez to rozumiesz? — rzekła Walentyna spoglądając na swą przyjaciółkę z zadziwieniem. Doprawdy, Florencyo tyś oszalała.
— Oszalałam... dobrze... Lecz słuchaj Walentyno, bądźmy szczeremi jak zawsze... Jest jedno imie którego wyrzeczenia niecierpliwie oczekujesz od chwili twego przybycia, jest to imie Michała.
— Prawda Florencyo, i to nawet dla wielu powodów.
— Otóż Walentyno, przystępując od razu do rzeczy i nazywając wszystko właściwem imieniem, powiem ci że Michał nie był... i nie jest moim kochankiem.
Promyk nadziei zabłysnął oczom Walentyny, lecz odezwała się wkrótce z wyrazem pewnego zwątpienia.
Strona:PL Sue - Kuzyn Michał.djvu/201
Ta strona została przepisana.