— Ależ, Walentyno, przypomnijże sobie, jakeśmy oboje z Michałem byli leniwi.
— Właśnie to lenistwo najwięcéj mnie zastanawia.
— Przeciwnie.
— Jaklo przeciwnie?
— Nie inaczéj. Pomyślże jakim to bodźcem jaką podnietą jest! lenistwo!
— Lenistwo, lenistwo?
— Ty nie pojmujesz, jaka odwaga, jaki zapał, budzą się w tobie, kiedy wieczorem po skończonym w ciężkiéj pracy i niedostatku dniu, możesz sobie powiedzieć: — »Oto jeszcze jeden krok zbliżający się do swobody, niezawisłości, spoczynku i roskoszy pędzenia życia bez pracy!...” Tak, Walentyno, tak... Samo nawet utrudzenie, jakiego wówczas doświadczamy, nasuwa ci myśl jeszcze roskoszniejszą, myśl niewypowiedzianego szczęścia jakiego późniéj kosztować się będzie; o! mój Boże, jestto na małą skalę, i zastosowane do rzeczywistego życia uczucie wiekuistej roskoszy, okupione boleściami ziemskiego padołu; tylko, że mówiąc między nami, ja wolę mieć w ręku mój mały raik... tu na ziemi, aniżeli dopiero czekać... innego...
Strona:PL Sue - Kuzyn Michał.djvu/219
Ta strona została przepisana.