miesiąc. U stóp kolebki, bez wątpienia w miejscu grobowéj pochodni, gorzał żywiczny kaganiec.
Przy półcieniu w téj jaskini panującym, można widziéć było drewnianą skrzynię, zastępującą miejsce łóżka, zasłaną liściem zeschłéj paproci; obok tego łożyska znajdował się wązki otwór jakby do jakiéj galeryi górniczéj wiodący, przez który tylko czołgając się człowiek przejśćby zdołał. Ta spadzista galerya prowadziła z głębi jaskini aż na wierzch zewnętrznéj ściany, jak o tém przekonywało blado niebieskawe światło przebijającego się blasku słonecznych promieni. Oba wyjścia z téj jaskini, zostawione otworem, świadczyły o zniknięciu Bambocha.
Vicehrabia połączył się z ojcem właśnie w chwili gdy ten drżący cofnął się na widok skromnego i tajemniczego grobowca dziecięcia, które spoczywało w kolebce świeżym kwieciem usłanéj. Wówczas nawet, gdyby wrażenie jaki ten prosty, rozrzewniający i bolesny obraz wzniecić musiał, vicehrabiego choć chwilowo tylko wzruszyło, on jako człowiek znudzony, zakamieniały, musiałby stłumić w sobie to uczucie; ale serce tego młodzieńca, szybko i w samym już kwiecie zwiędłego w zgniłe atmosferze którą oddychał od piętnastego roku ży-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/100
Ta strona została przepisana.