Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1006

Ta strona została przepisana.

I obracając się do swoich towarzyszy.
— Oto nowicyusz!... wrzasnął zagniewany — hejże na nowicyusza!!! dalej!!
Późniéj dowiedziałem się, że wyraz ten oznaczał nowego konkurenta w pracy. Natychmiast obtoczono mię i pogrożono, i tylko mojéj postawie, wspartéj dosyć poważną silą cielesną, zawdzięczałem zapewne że odwrotu mojego nie przyspieszono gorszém jeszcze przyjęciem.
Zrazu złorzeczyłem twardości serc tych ludzi; nie wnet litość zajęła miejsce gniewu. W rzeczy sméj, pora roku była przykra, praca rzadka, od łaski zawisła; współubiegąć się zatem z tymi nieszczęśliwymi, było to jak się swym energicznym językiem wyrażali, — gryźć jedyną ich okruszynę chleba.
Smutnie opuściłem port, udałem się wzdłuż wybrzeża, przebyłem most i w dali ujrzałem dym zbliżającego się parostatku. Udałem się na jego spotkanie, w nadziei że znajdę przystań w której wysiadają podróżni, i że będę mógł nająć się do przeniesienia pakunków jakiego passażera. W rzeczy saméj, wkrótce ujrzałem nad brzegiem tablicę oznaczającą stanowisko w ktorém parostatki przybijają do lądu; czémprędzéj więc zbiegłem nad rzekę; ale już podwójny rząd obdartéj młodzieży cisnął się nad brzegiem, z dziką i zazdrosną niecierpliwością czekając na przybywający łup. Miotając