biać na codzienny chléb; drżałem przejęty wstrętem, trwogą i litością patrząc na te twarze zapadłe, wyniszczone, dzikie i okropnie nacechowane piętnem nieszczęścia, występku lub zbrodni. Robotnicy w porcie, do których się zrazu udałem przyjęli mię groźném grubiaństwem, ale nie dostrzegłem pomiędzy nimi tych typów zarazem znikczemniałych, poniżonych, przerażających, tak licznych pomiędzy nieszczęśliwymi, którzy się cisnęli do miejsca przybicia parostatku. Miał słuszność właściciel noclegowéj sali, gdy mi powiedział, że ci ludzie byli po większéj części złoczyńcami łub kryminalistami.
Zbliżywszy się do człowieka którego wziąłem raczéj za próżniaka jak za robotnika przystani, spytałem go, czy parostatki co dzień wtem miejscu przybijają do lądu. Odpowiedział mi że co dzień jeden parostatek przybywa z rana, a drugi odchodzi wieczorem. Ostatnia wiadomość nie wiele mię obeszła bo podróżni opuszczający Paryż, pakunek swój odsyłają przez hotelowych posługaczy. Samo tylko przybycie rannego parostatku nastręczało jakąś nadzieję zarobku, pod warunkiem jeżeli rozpocznę otwartą walkę z nikczemnymi współzawodnikami mojemi.
A jednak, mimo tak dolegliwe potrzeby, sama ta myśl przejęła mię wstrętem niepokonanym.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1008
Ta strona została przepisana.