— Bronicie abym tu pozostał, — zawołałem, wściekle zaciskając zęby.
— Tak jest... i ustąp natychmiast! — odpowiedział jeden silnie mię odpychając.
Zapamiętały, wściekły, schwyciłem mojego przeciwnika za gardło, i cisnąłem nim aż się potoczył po brzegu; drugiemu, zdaje mi się, złamałem szczękę; w téj chwili czułem w sobie nadludzką siłę; wezbrane arterye moje prawie pękały, w uszach głucho mi szumiało.
— Czy dosyć? — wrzasnąłem... — Może który chce jeszcze spróbować?
Podłość tych nędzników dowiodła mi ich poniżenia, żaden nie odpowiedział na moje wezwanie; zaimponowałem im moją energią i siłą; być może że nienawiść ich ku mnie bardziéj jeszcze wzrosła, ale poskromić ją musieli i mimo głuchego szemrania, otrzymałem się w pierwszym rzędzie; a dobrze mi z tém było, bo parostatek wkrótce miał nadpłynąć.
— Dobrześ zrobił żeś pokruszył tych łotrów... odezwał się jakiś chrapliwy i zakatarzony głos, który zdawałem się poznawać.
— Jeżeli chcesz, do współki przenosić będziemy.
I poufałe trącanie mię po ramieniu dopełniło ten projekt.
Obróciłem się... był to znowu kaleka bez nóg.
— Ja wasana nie znam, — odparłem opryskliwie.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1020
Ta strona została przepisana.