— Ani ja ciebie, ale dzielnie smarujesz, ja to lubię i chce być twoim wspólnikiem.
— Nie potrzebuje żadnego wspólnika, — rzekłem odwracając się, bo podróżni właśnie wysiadać mieli.
Jeszcze mniéj liczni byli niż wczoraj. W piérwszym ich szeregu postrzegłem mężczyznę wysokiego wzrostu, owiniętego długim białawym płaszczem; niższa cześć jego twarzy niknęła w szerokim szalu z pąsowéj wełny. Nosił niebieskie okulary, a podróżna futrzana czapka z uszami do reszty zakrywała jego oblicze. Podróżny ten szczególniéj zwrócił na się moje uwagę, bo zdawało się że jak najniecierpliwiéj pragnie wysiąść na ląd: dwa razy szybko podszedł ku brzegowi parostatku, i dwa razy jeden z marynarzy dawał mu, jak się zdawało, do zrozumienia, że jeszcze nie nadeszła chwila wylądowania.
Podróżny ten trzymał w jednéj ręce poduszkę, w drugiéj toaletkę; aby zaś prędzéj mógł wysiąść, już pierwéj kazał znieść na pokład swój skórzany tłómok.
Nakoniec dano znak wylądowywania; miałem chętkę na podróżnego w okólarach. Dwaj moi współzawodnicy chcieli mię uprzedzić; ale walcząc z nimi gwałtownie ich odepchnąłem, i za jednym poskokiem stanąłem przy moim podróżnym, który rzekł mi przyspieszonym głosem;
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1021
Ta strona została przepisana.