— Żywo, żywo!... bierz ten tłómok, i tę toaletkę... ja sam poniosę poduszkę... Na wybrzeżu znajdziemy fiakra.
Tłómok był lekki. Powiedziéć z jaką radością zarzuciłem go na ramię, niepodobna. Dadzą mi kilka soldów i kupię za nie chleba... Drugą ręką wziąłem toaletkę za skórzane ucho do wierzchniej deki przyprawne i postępowałem za szybko idącym przedemną podróżnym.
Dokładając wszelkich starań abym mimo ciężaru którym byłem obładowany, nie pozostał daleko w tyle, potknąłem się o kamień; to nagłe poruszenie popsuło równowagę tłómoka który niosłem na barkach, musiałem więc spuście go prawie na ziemię. Schyliwszy się dla podniesienia go, postrzegłem wielkiemi literami wypisany adres na karcie przylepionéj do wierzchu tłómoka; machinalnie spojrzałem nań i przeczytałem;
Hrabia Robert de Mareuil.
Nazwisko to przypomniało mi pół-zwierzenia się jakie mi wczoraj uczynił pijany nieznajomy, oraz scenę w lesie Chontilly. Podróżny ten zatém był przyjacielem dziecinnych lat Reginy, współzalotnikiem o którym mówił nieznajomy.
W chwili gdym tak rozmyślał, znowu wkładając tłómok na ramię, usłyszałem wielką wrzawę i o kilka kroków postrzegłem tłum łudzi. Wkrótce zgromadzeni rozstąpili się, podróżny którego
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1022
Ta strona została przepisana.