Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1024

Ta strona została przepisana.

— Ależ, moi panowie... — zawołałem.
— Ruszaj! — krzyknął jeden wychylając się przez drzwiczki.
Woźnica silnie zaciął konie; a ja musiałem odskoczyć na bok, bo byłby mię przejechał.
O jakże okropnego doznałem zawodu!
Uniesiony rozpaczliwym gniewem, pięścią wygrażałem oddalającemu się fiakrowi, wołając:
— Kradniesz mi mój chleb... a ja mrę z głodu...
— Chodź na śniadanie... — szepnął mi jakiś głos do ucha.
Szybko się odwróciłem.
Był to kaleka bez nóg.
Zdziwiony, przelękły, spojrzałem mu w oczy.
— No i cóż!... chodź na śniadanie... — powtórzył, — jesteś chwat... tęgo smarujesz... a ja lubię takich zuchów co dobrze młócą... Ja funduję dzisiaj... ty zafundujesz jutro... wszak to nie hańbi... No! marsz...
Byłem głodny...
Przyjąłem ofiarę kaleki bez nóg.