bandyty, ogarnęła mię tajemna trwoga... rozmyślałem nad nieszczęsnémi skutkami głodu...
Potém przywołując święte dla mnie wspomnienia Klaudyusza Gérard i Reginy, rzekłem sobie:
— Mieliżby ganić mi, mimo wszelkich wysileń przywiedzionemu do tak rozpaczliwego położenia, mieliżby ganić mi, żem przyjął niecną pomoc przez tego nędznika ofiarowaną? A zresztą, to życie o które walczę z najokropniejszą nędzą, może być użyteczném Reginie, teraz kiedym wpadł na trop tajemnicy, która zbyt zapewne dla niéj jest ważną!
Zajęty temi myślami, milczący, przytłoczony, zwiesiwszy głowę dla pokrycia mojego pomieszania, szedłem za pan brat z nikczemnym towarzyszem moim.
— Jak widzę, niebardzoś rozmowny, — rzekł mi.
— Nie.
— Lepiéj bijesz jak mówisz... jak ci się podoba... zaprosiłem cię jako dzielnego zawadyakę... Ah! ah! otóż i sklepik... no... idź naprzód... oddaję ci wszelkie honory.
I bandyta wepchnął mię przed sobą do szynku, położonego na rogu jednéj z uliczek przytykających do wybrzeża.
— Daj nam osobny pokój — powiedział kaleka bez nóg do posługującéj dziewczyny.
A obróciwszy się do mnie, dodał:
— Tam będziemy swobodniejsi... będziemy mogli o wszystkiém pomówić...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1026
Ta strona została przepisana.