— Niechże ci szatan służy za piekarza, — wrzasnął bandyta, — gdybym to był przewidział...
Potem patrząc na mnie prawie z niedowierzeniem:
— Może ty nie jesteś takim za jakiego cię wziąłem... wyglądasz mi coś na bardzo trzeźwego...
— Cóż przecie o mnie myśliłeś?
— Wziąłem cię za chwata który się niczego nie lęka, nie głodny jest... prawda, żem piękną rzecz znalazł... ale i ty także... lecz pijesz tylko wodę, jesz tylko chléb... a to mię żenuje.
— Kto trzeźwy, — odrzekłem bandycie pilnie nań patrząc, aby zbadać myśl jego, — tego ciało bardziéj giętkie, umysł zdrowszy, słowem taki do wszystkiego zdatniejszy...
— W jednym względzie masz słuszność... opilstwo najpiękniejsze interesa popsuć może... Ale, słuchajno, ponieważ dzisiaj umierasz z głodu... to samo spotkać cię może jutro... lub po jutrze... skoro twoimi bankierami są tylko podróżni, których pakunek przenosić zechcesz; ja znam jeden stan... wierz mi inaczéj postępować trzeba... aby się można było napić wody... No, daléj, szklaneczkę wina?
— Nie.
— Szatan, nie człowiek!...
— O jakimżeto innym stanie chciałeś mówić?...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1029
Ta strona została przepisana.