— Niesprawiedliwy jesteś: Bamboche młody, pełen środków, ja zaś stary... już schodzę z pola... potrzebowałbym kommissanta...
— Do czego?
Po krótkiéj przerwie, bandyta mówił dalej:
— Gdzie mieszkasz?
— Nie mam schronienia...
— No, ja mam stancyę, będziemy razem mieszkali... na niczém ci nie zbraknie... patrz... i pokazał mi kilkanaście sztuk pięciofrankowych, pomiędzy któremi dostrzegłem nawet złoto.
Zdziwienia mojego ukryć nie zdołałem; widząc to bandyta, rzekł:
— Nie prawdaż, dziwi cię że chodzę do portu kiedym tak dobrze obładowany?
— W istocie... to mię zadziwia...
— Chodzę do portu jako amator... od dwóch dni szukam kommissanta, dotąd nie znalazłem nic podług mojéj myśli, aż dzisiaj rano, spotkałem ciebie... jestem pewny że mi się przydasz, ale pijże przecie...
— Nie...
— Ha! żelazna duszo!... Ale mniejsza o to; ułóżmy się... żyjmy razem, a pewno źle na tém nie wyjdziesz...
— Nie powiesz mi więc gdzie jest Bamboche?
— Nie takim głupi... onby cię zatrzymał.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1032
Ta strona została przepisana.