Fiakr jechał długo. Przez ten czas, bandyta, nie wiem dlaczego, nie rzekł do mnie ani słowa. To milczenie, kołysanie się powozu, znalezione w nim ciepło, zwłaszcza po tak mocném przeziębnięciu, sprawiły, że nietylko ciało, ale i myśl moja ociężała. Nieszczęsny traf, który mię po raz drugi zbliżał do kaleki bez nóg, zdawał mi się być snem złowrogim: powóz zatrzymał się... rzeczywistość wróciła.
Towarzysz mój, wstrząsnąwszy mną kilka razy, pomógł mi wysiąść z powozu; potłuczony, ciągle okropnych boleści doznawałem. Nie wiedziałem w jakim się znajdujemy cyrkule; prowadzony przez bandytę, na którego ramieniu wesprzeć się musiałem, przebyłem naprzód jakiś długi dziedziniec czy téż przejście domami opasane; potem dążąc jakąś krętą uliczką, zaszliśmy przed inny budynek, którego drzwi towarzysz mój otworzył wytrychem; wtedy ogarnęła nas najzupełniejsza ciemność.
— Podaj mi rękę... pozwól się prowadzić i idź za mną... — rzekł kaleka bez nóg.
Nie umiem opisać wrażenia wstrętu i zgrozy jakiego doznałem, kiedym uczuł dłoń moje w dłoni tego nędznika. Dziecinna ogarnęła mię trwoga, skutek
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1041
Ta strona została przepisana.
4.
Mieszkanie kaleki bez nóg.