kę kaléki bez nóg... doświadczenie przekonywa mię że dobrze widział... byłem mazgajem, a bandyta gruntownie znał naukę życia. Prawda nie obliczył on hańby, skazy; ale skoro się raz dostanę między skażonych i pohańbionych więźni, jakążby zachowano różnicę między nimi a mną?
Kaléka bez nóg przypatrywał mi się w milczeniu: odgadywał zapewne że jego propozycye, jego cyniczna teorya, zaczynały chwiać mojém postanowieniem; w obawie więc aby zbytniém naleganem nie zmniejszył przewagi, którą jak sądził już nademną osiągnął, rzekł mi:
— Słuchaj mój chłopcze... dobrze wszystko zważywszy... źle działa kto działa gwałtem... ja ci nie chcę brzytwy do gardła przykładać... nie chcę nadużywać twojego położenia. Jesteś dobrze ubrany... chleb i mleko posili cię na cały dzień... Idź... szukaj... jak powiadasz... uczciwego zarobku. Tylu jest cnotliwych na świecie — dodał szyderczo, — że nie trudno ci będzio znaleźć choć jednego, który ci natychmiast chléb do ręki poda, i niedozwoli ci wyjść na złe, że użyję ich wyrażenia... jestem pewny... że dosyć będzie skoro się odezwiesz. Gdyby jednak przez jakiś traf szczególny, wszyscy poczciwi przyjęli cię jak się przyjmuje zgłodniałego psa w dobréj kuchni... spodziewam się... że wtedy już nie pogardzisz niezłą wcale posadą komissanta, którą ci ofiaruję... Czy zgoda?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1054
Ta strona została przepisana.