Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1056

Ta strona została przepisana.

do domu, zapukasz i wymienisz twoje nazwisko... jeżeli zaś ty piérwéj przyjdziesz niż ja, czekaj mię na korytarzu. No, ale! czy pójdziesz bez śniadania?
— Jeżeli wrócę... ten chléb stanowić będzie moję wieczerzę.
— Robisz ceremonie? z przyjacielem? jak chcesz... No... życzę pomyślnych łowów na uczciwych ludzi... którzy się nad tobą zlitują...
Poszedłem; bandyta znowu zawołał:
— Słuchajno!
— A co?
— Jeżeli gdzie spotkasz tych poczciwych... przynieś mi jednego na pokaz... każę go słomą wypchać.
Wzruszyłem ramionami i szybko zbiegłem ze schodów.
Skorom się ujrzał na świeżém powietrzu, po za domem bandyty, uwolniony od jego obecności, sądziłem żem się z jakiego snu przebudził; spytałem siebie jak mogły smucić mię błahe i podłe paradoxa tego nędznika; gorzko wyrzucałem sobie żem na chwilę zapomniał o wszystkiém com winien był Klaudyuszowi Gérard. Fakt ten nie byłże mocen obalić wszystkie niegodne zarzuty bandyty przeciw uczciwym?
Widząc się przyzwoicie ubranym (nie śmiałem przynajmniéj myśleć o pochodzeniu téj odzieży), uczu-