łem się mniéj zakłopotanym. Nabrałem nadziei, przyszłość przedstawiła mi się w jaśniejszych kolorach; zdało mi się, że odezwa do serc litościwych lepiéj będzie przyjęta, że teraz próbować mogę pewnych kroków, o których poprzednio niepodobna mi było nawet pomyślić — częstokroć bowiem widok człowieka łachmanami okrytego napawa nieufnością lub niepokonanym wstrętem.
Naprzód postanowiłem przedstawić się wdowie Pana de Saint-Etienne, zmarłego protektora mojego; ubrany jak żebrak, byłbym się wstydził uczynić to, albo téż nawet nie dostał się i do przedpokoju.
Pani de Saint-Etienne musiała się już nieco uspokoić po nieszczęściu które ją ugodziło; miałem nadzieję że szanując pamięć małżonka pani ta przyjdzie mi w pomoc. Ruszyłem więc na ulicę Mont-Blanc.
Odźwierny poznał mię; ale niestety! nowéj doznałem przeciwności: pani de Saint-Etienne nazajutrz po śmierci męża wyjechała do dóbr swoich, o przeszło dwieście mil od Paryża odległych. Pisać do téj damy i oczekiwać na jéj odpowiedź, zajęłoby pięć do sześciu dni czasu, a w mojém położeniu, sześć dni, znaczyło wiek cały.
— Słuchaj! — rzekłem odźwiernemu, który zdawał się szczerze mię żałować, — w tym cyrkule mieszkają bardzo majętni ludzie, pomiędzy nimi znajdują się bez wątpienia wspaniałomyślni, lito-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1057
Ta strona została przepisana.