— Pragnąłbym łaskawy panie, — rzekłem do kassyera, pomówić z panem du Tertre.
— Czy o interesach?
— Nie panie, — wahając się i rumieniąc aż po uszy odpowiedziałem, — nie o interesach...
— Czy pan jesteś znany panu du Tertre? — spytał kassyer z nieufnością zaczynając się we mnie wpatrywać, co powiększyło mój kłopot.
— Nie... panie, — odrzekłem, — ale chciałbym widzieć się z nim... pomówić.
— Nie ma go w domu, mój panie, — z coraz bardziéj podejrzliwą miną odpowiedział kassyer; długoletnie doświadczenie jego przeczuwało zapewne czego żądam. — Chciéj pan napisać do pana du Tertre, lub objawić mi co pana sprowadza?
— Sprowadza mię tutaj, — odpowiedziałem pokonywając wstyd i obawę, — głośna wszędzie litościwa dobroć jego... przychodzę więc...
Kassyer nie dał mi dokończyć: przywykły zapewne do podobnych żądań, odrzekł mi z grzeczną oziębłością:
— Prawda, mój panie, że słusznie chwalą dobroczynność pana du Tertre, ale on ją wykonywa według zasad od których nigdy nie zbacza: chciéj mi pan naprzód wyjawić swoje nazwisko, dać adres przynajmniéj dwóch znanych i szanownych osób, u których możnaby o panu zasiągnąć potrzebnych wiadomości; następnie chciéj pan wymienić jaki
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1059
Ta strona została przepisana.