Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1063

Ta strona została przepisana.

przyśpieszyłem kroku, i zbliżając się ku niemu drżącym, stłumionym głosem wyjąknąłem:
— Panie...
Czy bojaźń i zakłopotanie uczyniły słowa moje niezrozumiałemi, czy też przyszły mój dobroczyńca był roztargniony lub zajęty, dosyć że nie słyszał mię i powoli szedł aż do końca alei. Wstydząc się mojéj słabości, zmogłem się na ostatnie nad sobą wysilenie, i stając naprzeciw niego w chwili gdy zawracał, pozdrowiłem go bojaźliwie powtarzając:
— Panie...
— Panie? — zdziwiony odparł zatrzymując się i bacznie na mnie poglądając.
A widząc że milczę osłupiały, dodał:
— Pan się zapewne mylisz; ja nie mam szczęścia znać pana.
Słowa te zmroziły mię; postanowienie moje z wiatrem uleciało; cofnąłem się przed niepodobieństwem opowiedzenia biegu mojego życia nieznajomemu w miejscu przechadzki tylu tłumów, przedstawienia mu tysiąca szczegółów, zdolnych jedynie wzbudzić interes i odróżnić mię od pospolitego żebraka. To téż przerażony moją śmiałością, odpowiedziałem z zająkaniem:
— Nie, panie, ja nie mam zaszczytu być panu znanym... chciałem tylko... miałem nadzieję...
Ani słowa więcéj wymówić nie zdołałem; gardło moje ścisnęło się, stanąłem niemy, nieruchomy,