— Tak cię lubię mój synu: jesteś blady, zaciskasz zęby... Pewny jestem że z dobrym nożem w ręku, nie zląkłbyś się nawet dziesięciu osób.
Zanim towarzysz mój tych złowrogich słów domówił, zatrzymać się musieliśmy wpośród zbiegowiska wywołanego z powodu skupienia się kilku powozów; zatkany róg ulicy coraz bardziéj napełniał się przechodniami; stanąłem na brzegu chodnika. Nagle mimowolny wydałem okrzyk. O kilka kroków ode mnie postrzegłem... Reginę, w jednym z powozów które się wyminąć nie mogły.
Była czarno ubrana, podobnie jak ją widywałem w każdą rocznicę śmierci jéj matki, lekka bladość pokrywała jéj melancholijną i piękną twarz, była zamyśloną.
Przypadkiem spojrzała w moję stronę... przez chwilę zaledwie jéj smutny, roztargniony wzrok spoczął na mnie.
Oczy nasze się spotkały... ona jednak nie zdawała się spostrzegać tego.
W téj chwili droga się otworzyła, a powóz w którym znajdowała się Regina z drugą kobiétą, ruszył daléj i znikł.
Spojrzenie Reginy było elektryczne; Boskie światło nagle rozjaśniło otchłań w którą wpaść miałem... W okamgnieniu nowe powziąłem postanowienie.
Kilka osób które się na chwilę podobnie jak my zatrzymały, przedzieliły mię od kaléki bez nóg. Na
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1072
Ta strona została przepisana.