Od tego wieczoru poczyna się niejako moralne i fizyczne konanie moje, zkądinąd atoli nie tyle bolesne jak mniemałem.
Powietrze w téj wilgotnéj i ponuréj piwnicy było zimne. Kiedy spędziwszy pierwszą noc w niejakiém odrętwieniu ciała i myśli, ujrzałem przez sklepienie mojéj kryjówki przeciskające się blado światło poranku, o dziwy! z jakąś radością rzekłem sobie: Nie wyjdę... w dzień. Nic będę potrzebował turbować się o chléb lub przytułek...
Dzień ten przepędziłem w zupéłnéj nieruchomości, bom wkrótce uczuł zimno i niepokonaną ociężałość; obrócony twarzą do ściany piwnicy, zmrużyłem oczy i pogrążyłem się w dumaniach o przeszłości.
To długie rozmyślanie było niejako czułem i uroczystém pożegnaniem, które z głębi serca mojego zasyłałem wszystkim drogim dla mnie osobom...
Coraz bardziéj słabnące zmysły po kolei wywoływały Bambocha... Baskinę... klaudyusza Gérard... Reginę. Nad wieczorem zacząłem doświadczać bolesnych ucisków głodu; szczęściem zbyt już wyczerpany mózg mój prawie natychmiast uległ ich działaniu...
Od téj chwili zapewne owładnęła mię bezprzytomność, zwykle towarzysząca strasznemu paroxyzmowi który nazywamy konaniem z głodu... Nie wiem co się daléj ze mną stało...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |