Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1078

Ta strona została przepisana.

Kiedym odzyskał przytomność zaledwie świtać poczynało, leżałem na miękkiém łóżku, w jakiémś poddaszu, pod którém dostrzegłem długą stajnie? a w niéj trzydzieści do czterdziestu koni.
Sądziłem że marzę, z wrastającym zdziwieniem spojrzałem w koło siebie. Wtem posłyszałem że ktoś idzie po drabinie wiodącéj ze stajni na poddasze, i mimo słabość moję, mimo ociężałość która mię jeszcze nie opuściła, natychmiast poznałem poczciwe oblicze woźnicy fiakra, który byłem najął w piérwszym dniu pobytu mojego w Paryżu.
— Ah... przecież! otworzyłeś oczy, — rzekł mi radośnie, — dobrze mówił lekarz żeś tylko z głodu chory... co zresztą widoczne było, bo kiedyśmy ci dali napić się trochę bulionu... zaraz ci się lepiej zrobiło...
— Jakże się tutaj dostałem? — spytałem wzruszony, — tobie zapewne należy za to podziękować?
— Tak sądzę i chlubię się tém, mój chłopcze, zaraz ci wszystko opowiem, abyś się nie męczył domysłami, bo toby twoję głowę strudziło i na nic się nie zdało; otóż rzecz się miała następnie: Wczoraj po południu, jakaś piękna damulka, ze spuszczonym kwefem, a ma się rozumieć i nosem, my się na tém znamy — przyszła na moje stanowisko, dała znak abym otworzył drzwiczki, a zwinna jak kotka, wskoczyła na stopień, zapuściła sztory i rzekła: — Do rogatek gwiazdy! skoro, przy będziesz na