— Masz tu szkatułeczkę w któréj się bardzo łatwo pomieści sześćset luidorów... oto kluczyk do niéj... włóż go w środek... a strzeż się, mój Marcinie... filutów nie mało... będą się kręcić koło ciebie... uważaj; te łotry węchem czują złotko... choćby nawet o milę od ciebie byli.
— Bądź pan spokojny, umiem być ostrożnym.
Baltazar Roger wydał mi te rozkazy z tak dobrą wiarą, tak pewnym był owych sześciuset luidorów, że mimo doznanych tylokrotnych niepowodzeń, podzieliłem nakoniec to jego przekonanie; lecz niestety! złudzenie krótko trwało, i ja wróciłem w kilka godzin po wyjściu.
— Spodziewam się żeś brał tylko samo złoto! — zawołał Baltazar skoro mię postrzegł.
— Panie, nic mi nie dawano...
— Tylko same bankocetle? o gbury!
— Nie panie... ale...
— No to talary? o wałkonie! za bozką ambrozyę płacą grubemi talarami... brzydkiemi talarami... jakby za cukrowy syrop... lub suszone śliwki... o korzenniki! o tchórze! Dla poetów powinniby obmyślić brylantową monetę!
— Ale proszę pana, mnie nic wcale nie dawano, smutnie odpowiedziałem:
— Możeś nie trafił do księgarzy?
— Owszem panie.
— No, to cóż?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1092
Ta strona została przepisana.