w wielkim więc byłem kłopocie, zwłaszcza, że oszczędzony tuzin franków już się wyczerpywał.
Kiedym raz, z wielką boleścią serca, prosił go o trochę pieniędzy, Baltazar rzekł mi pompatycznie:
— Ej wstydźże się! myślę ja o czemś lepszém dla ciebie niż o dziennej zapłacie.
Odebrawszy taką odpowiedź, nie śmiałem powtórzyć mojego żądania. Baltazar tak był dobry, tak serdeczny, żem się go zranić obawiał. Postanowiłem więc czekać, nie wiedząc sam jak wybrnę z tego położenia, jeżeliby dłużej trwać miało.
Niezupełnie dowierzałem obiecanym dwudziestu pięciu luidorom o mianowicie uzyskaniu dziewięciuset takich samych sztuk złota, ale widziałem że Baltazar tak był pewnym swego, i tak dalece sam pragnąłem aby się ziściły jego nadzieje, żem je mimowolnie w części podzielał.
Lecz niestety!... nazajutrz, nowe niepowodzenie. Księgarze teraz już nie tylko nie chcieli przeczytać listów, nie tylko nie przyjęli rękopisów, ale mię prawie za drzwi wypchnęli...
Znowu zatém wspinałem się na piąte piętro do mieszkania Baltazara, niosąc pod pachą worek z rękopisami, a w ręku niepotrzebną szkatułkę na pieniądze: rozmyślałem jakimby sposobem, niezbyt raniąc miłość własną poety, poprosić go powtórnie o małe zaliczenie, bo właśnie wymówiono mi
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1095
Ta strona została przepisana.