na dobréj drodze utrzymuje. — Taka zatém niech będzie miłość twoja dla tej tajemniczéj dziewicy, dla téj gwiazdy życia twojego...”
I tak też było: w uwielbianiu niewidzialnéj i nieobecnéj Reginy, czerpałem siłę do walki z hańbą w jaką mię popychała prawie nieprzeparta potęga nędzy.
Niespodziane zatem spotkanie Roberta de Mareuil, z tysiąca powodów ważném dla mnie było.
Z gwałtowném biciem serca zapukałem do drzwi pokoju, w którym się znajdowali Baltazar i Robert.
— Wejdź, — rzekł mi poeta.
I ujrzawszy mię, z radosném uniesieniem zawołał:
— Robercie... oto nasz okręt!... w sam czas przybywasz... skąpiemy się w złocie...
To mówiąc, poeta, któremu oczy błyszczały jak dwa karbunkuły, pochwycił z rąk moich sławną szkatułkę; ale, niestety! poczuwszy, że djabelnie lekka, wzruszył ramionami, niecierpliwie i z wyrzutem zawołał:
— No proszę... otóż znowu te bankocetle?... te cuchnące szmatki, przesiąkłe wszystkim brudem kassyerskich palców!
Niepodobna opisać, wrażenia istotnéj odrazy z jaką Baltazar Roger otworzył szkatułkę mającą zawierać tyle wzgardzone bankocetle.
Otworzył... nic w niéj nie znalazł.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1097
Ta strona została przepisana.