Robert de Mareuil, spojrzeniem porozumiewając się z przyjacielem.
— Widocznie obaj sądzili, że słów tych nie pojmuję.
— No... no... no... i ten biedny baron, — tonem komicznego politowania rzekł Baltazar — oszalał dlatego?... i to mu w głowie utkwiło?... Potém, miarkując się dodał: wybacz, kochany Robercie... ale, na seryo, to głupstwo, jeżeli w istocie ma miejsce... zbyt ci musi być nie na rękę.
— A to znowu zkąd? — podnosząc głowę żywo spytał Robert de Mareuil.
— Ależ... z powodu... tego... o czém wiesz doskonale.
— Przeciwnie, — mocno patrząc w oczy poety odparł Robert.
— Jakto, przeciwnie?
— A tak, niezawodnie...
— Ależ ja ci mówię... o donnie Elwirze, don Juanie... albo, jeżeli wolisz, o donnie Annie! — powiedział Baltazar.
— Słowem... skoro kommandor stanie na swym piedestale, już więcéj nikomu zawadzać nie będzie, odparł Robert de Mareuil.
— Ah! dobrze!... bardzo dobrze!... teraz cię rozumiem. — rzekł Baltazar Roger. — Ale to bardzo łatwo przekonać się czy baron w istocie zwaryował.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1101
Ta strona została przepisana.