Rzeczywiście był to plan.
— Cóż tam znowu masz u djabła? — spytał mocno zdziwiony Robert.
— Jest to plan pałacu, którym sobie kazał wybudować; — skromnie odpowiedział Baltazar.
— Kazałeś sobie budować pałać? — Właśnie po jutrze zaczynają... pragnąłbym Robercie abyś... sam własną, twoją ręką założył węgielny kamień do téj budowli, — serdecznie ściskając dłoń przyjaciela, mówił Baltazar.
I obracając się do mnie dodał z całą powagą:
— Jutro wieczór musisz się koniecznie zaopatrzyć w srébrną kielnię i cebrzyk ze słoniowéj kości, potrzebne do tego obrzędu... Pamiętajże o tém Marcinie.
— Dobrze panie, — tym razem zupełnie osłupiały odpowiedziałem, bom wierzył w pałac.
Lecz Robert de Mareuil, lepiej zapewne odemnie znający wyskoki bujnéj wyobraźni przyjaciela swojego, rzekł mu z najzimniejszą krwią:
— Zgoda... po jutrze założę węgielny kamień do twojego pałacu... ale...
— Na przedmieściu S. Antoniego! — zawołał istotnie uniesiony poeta — chciałbym skierować ludność Paryża w tę stronę... w ten dawny magnacki cyrkuł. Dam piérwszy przykład... znajdę naśladowców... założymy stolicę w stolicy... stolica to
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1109
Ta strona została przepisana.