— Człowiek piernikowego koloru, lub coś podobnego — rzekł Baltazar.
— Ah! dobrze, proszę pana... rozumiem.
— A gdyby przypadkiem, z niejakiém zakłopotaniem mówił znowu hrabia Robert — wprowadzono cię do barona... a ujrzysz przy nim młodą panienkę... słuszną... bardzo ładną... z trzema czarnemi znamionami na twarzy... widzisz że ją łatwo poznasz?
— Poznam panie.
— Otóż! — ciągnął dalej hrabia — uważaj, czy ta panna nie będzie blada... smutna.
— Nie ma w tém nic złego, — dodał poeta.
— Pewnie, proszę pana... zaraz poznać można... kto blady i smutny...
— No, poczciwy Marcinie — rzekł Baltazar — rozpuść skrzydła... i zlatuj ze schodów.
Ruszyłem ku drzwiom, ale w chwili gdym miał wyjść, zmieniłem zamiar i naiwnie spytałem Baltazara:
— Proszę pana, a dokąd mam się udać po srébrną kielnię?
— Hę? — mruknął poeta ogromnie otwierając oczy.
— A tak panie, po srebrną kielnię którą mi pan kupić kazałeś?
— Kazałem ci kupić srebrną kielnię? — odrzekł poeta patrząc na mnie.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1115
Ta strona została przepisana.