Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1116

Ta strona została przepisana.

— I cebrzyk ze słoniowéj kości, prószę pana.
— Cebrzyk ze słoniowej kości?...
Biédny poeta o wszystkiém zapomniał.
— A tak! — głośnym śmiechem wybuchając zawołał Robert, — dla założenia...
— Jakiego założenia? — spytał coraz bardziej zdziwiony poeta obracając się do przyjaciela.
— Węgielnego kamienia...
— Gdzie?
— Na twój pałac...
— Na mój pałac?
— Na twoję stolicę... w stolicy... na twój cyrkuł nowéj Europy... O czemże u djabła myślisz Baltazarze?
— Ej! do licha!... czemużeś mi tego od razu nie powiedział? — zawołał poeta. Obaj widzę cedzicie słówko po słówku? jakbyście koronkę odmawiali... W istocie trzeba żeby mi Marcin kupił poświęcaną kielnię i cebrzyk!
— A gdzież się to sprzedaje, proszę pana?... spytałem poety — a przytém ja nie mam pieniędzy...
— Czekajno! — zawołał Baltazar jakby nagłą myślą uderzony. — Jaki to mamy dzień pojutrze?...
— Dzisiaj panie mamy wtorek — naiwnie odpowiedziałem — po jutrze więc będziemy mieli czwartek.