Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1117

Ta strona została przepisana.

— Czwartek! wilia do piątku! — trwogą i oburzeniem wybuchając wrzasnął poeta, — jabym miał w wilią piątku zakładać węgielny kamień mojego pałacu... a to chyba, aby mi się ten pałac potém na głowę obalił... O fatalności!... co za wróżba!... jak smutny prognostyk!...
Poczém dodał powoli i rozrzewniająco:
— Nie Marcinie, nie mój chłopcze, nie przynoś ani kielni ani cebrzyka... chyba że chcesz widzieć jak. kiedyś twojego biédnego pana własny jego pałac gruzami swojemi zasypie.
— O! panie...
— Byłem pewny twojego serca... Idźże teraz dopełnij dane ci zlecenie, a wracaj rychło...
— Idę panie — odpowiedziałem, zmierzając ku drzwiom.
I w chwili gdym je zamykał, usłyszałem głos poety powtarzającego...
— W wilią piątku... Nie, nigdy! w tym względzie jestem równie zabobonny jak Napoleon!.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Z gorączkową, pożerającą niecierpliwością pobiegłem na przedmieście du Roule.
Adres barona de Noirlieu taki sam był jak i ów królewską koroną i symbolicznemi znaki ozdobiony adres na pargaminie... który znalazłem w pularesie zawierającym listy matki Reginy.