— Witam kochana pani Laridon, — jakie zdrowie?
— Jeżeli pan przybywasz w wiadomym interesie, — ponuro odpowiedziała stara — możesz wrócić sobie do domu... nic z tego mój panie.
— Jakto? — zawołał młodzieniaszek, i widziałem że mu to było strasznie nie do smaku; — wczoraj rzecz już była umówiona...
— I cóż! a dzisiaj, już po umowie... i basta...
— Ależ, moja kochana pani Laridon, to być nie może, pan Bonin wiedział dobrze że na to liczyłem...
— Stój pan i dziesięć godzin, mów pan do mnie drugie dziesięć godzin — opryskliwie odparła megera, — to pan nic nie wystoisz: patron powiedział że nie, to nie!
— Ależ w takim razie, — z rozpaczą zawołał młodzieniaszek, — nie powinien mi był obiecywać na dzisiaj...
— Dosyć tego, — rzekła megera zakładając ręce pod fartuszek, nieczuła na wszelkie nalegania młodzieniaszka.
— Wszystko mi jedno, — powiedział tenże z gniewem, poczekam na pana Bonin.
Stara kiwnęła głową, wzruszyła ramionami, co miało znaczyć:
— Czyń co ci się podoba.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1146
Ta strona została przepisana.