Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1147

Ta strona została przepisana.

Potém postrzegłszy że stoję u drzwi czekając aż młodzieniaszek odejdzie od kantoru, spytała mię:
— A czego to chcesz?
— Mam list do pana Bonin, proszę pani.
— Zaraz przyjdzie... poczekaj, to mu oddasz — prędko odpowiedziała.
W tym sklepie były tylko dwa taborety; które zajął strzelec i pokojówka. Zdało mi się że obraziło to młodzieniaszka, iż pyszny lokaj znakomitego domu nie ustąpił mu miejsca do siedzenia; ale strzelec, nie dbając wcale o to, szyderczym uśmiechem porozumiał się z rzeźką pokojówką, i zwrócił jéj uwagę na płonącego gniewem młodzieniaszka.
Coraz mocniéj zdziwiony tém co widziałem i słyszałem, z wzrastającą ciekawością zacząłem rozpatrywać się po tym dziwnym sklepie. Nie był to skład wesoły, uśmiechający się, jak zwykle tego rodzaju magazyny, z lalkami świéżo w jedwabie i łuszczki ustrojonemi, z drobnemi sprzętami gospodarskimi, co błyszczą niby srébro, lub końmi strojnemi w szkarłat i świecidła, ale był to sklep ponury, prawie pusty; prócz kilku starych cacek wypełzłych i zakurzonych, które tu i owdzie na pokaz tylko wystawiano, we wnętrzu tego składu, nie dostrzegłem żadnéj dziecinnéj zabawki; zapełniały go owszem, od spodu do wierzchu, wielkie, ciemne i pełne kurzu przegrody.